„Archeologia chleba”, czyli posiłek prapraczłowieka

chleb_egipt_archeo

To mogło być tak…

W nieprzebranych puszczach, dżunglach, w klimacie daleko bardziej ciepłym niż dzisiaj i wilgotnym, na każdym kroku można było spotkać jakieś pożywienie: a to np. dziko rosnące jagody i inne owoce, grzyby, jaja ptasie, miód dzikich pszczół, pędraki wygrzebane spod kory drzewnej. Ilość kalorii, jaka wystarczała człowiekowi pierwotnemu, by przeżyć, była dużo mniejsza niż współcześnie, w klimacie znacznie chłodniejszym. Na pewno w tym kosztowaniu „gotowych produktów” z drzewa i ze ściółki leśnej często przyszło zapłacić życiem, wszak wśród nieprzebranych gatunków są i te trujące dla człowieka. Ale instynkt, doskonale wtedy wyostrzony, zastępował tamtejszym ludom wiedzę. Symbioza homo sapiens z przyrodą należała do porządku świata.

Mając takie bogactwo pokarmu „pod ręką”, człowiek przenosił się z jednego miejsca w drugie, nie niosąc z sobą zapasów, nie szukając żadnego lokum. Mogło tak być, dopokąd klimat nie zaczął ulegać oziębieniu. I znowu instynkt podpowiedział, że nie wystarczy zbieractwo – organizm domagał się posiłków znacznie bardziej kalorycznych. Zaczyna się więc era rybołówstwa i łowiectwa. Tyle tylko, że nie wszędzie są zbiorniki wodne z rybami, nie zawsze uda się pojmać zwierza. Coraz świadomiej człowiek pierwotny wybiera miejsca swojego pobytu, by mieć dostęp do ryb właśnie i mięsa, ale także, by schronić się przed spadkami temperatur. Nomadyczny tryb życia powoli przeobraża się w osiadły. A będąc w jednym miejscu, może człowiek zaobserwować różne rzeczy w przyrodzie, nie mając wcześniej o nich pojęcia.

chleby_baner_730x180px

Oto zorientował się, na przykład, że ziarna dzikich roślin, gdy upadną na ziemię, w następnym okresie ciepłym wydają nowe rośliny, pomnażając ziarna. Wprawdzie ziarna te były raczej niesmaczne, gorzkie, ale łatwe w przechowywaniu przez zimę i stanowiły zabezpieczenie przed głodem. Przyszła też rychło „nauka”, iż nie można bez końca wrzucać ziaren w to samo miejsce. Pozostawiona na ziemi słoma użyźniała trochę glebę, ale po 3-4 zbiorach trzeba było organizować inne poletko w pobliżu.

Uprawa traw, zbóż miała nie tyle „praojca rolnictwa”, co, jak niektórzy dowodzą, „pramatkę”. To kobiety właśnie, gdy mężczyźni biegali za grubym zwierzem, nieporadnymi najpierw ruchami, potem przy pomocy zakrzywionych kijów, wzruszają ziemię, „czyniąc ją poddaną”. Nie ma jeszcze zbóż chlebodajnych, ale wielkoziarniste trawy, porastające stepy, doliny rzek, wybrzeża mórz, ruchome piaski. Z biegiem wieków kobiety potrafią je wskutek zabiegów pielęgnacyjnych uszlachetnić. Niektóre gatunki traw zyskają wartości odżywcze i smakowe, inne przeciwnie, wrócą do stanu swojej dzikości, nie przynosząc człowiekowi pożytku, dodatkowo zachwaszczając uprawiane poletka.

Im więcej upływa czasu, tym ilość roślin zdatnych dla człowieka jest mniejsza. Wybitny botanik De Condole dowodził, iż ponad 4 tys. lat temu w północnej strefie umiarkowanej było 20 gatunków roślin uprawnych, w tym 8 zbóż, a już 2 tys. lat temu – tylko 10 gatunków uprawianych, w tym 2 gatunki nadające się na ziarna chlebowe.

Największa jednak archeologiczna nowinka to wykorzystanie przez człowieka ognia. Potrafiąc zastosować ciepło wytwarzane przez ogień, będzie przetwarzał surowce spożywane dotąd w naturalnej postaci. Bogate w białko i węglowodany surowce staną się zdecydowanie bardziej przyswajalne dla organizmu. A ziarno już niebawem doczeka się pierwszego z niego wypieku chleba.

Ewa Matyba


Silk Road Poland